Połowa sierpnia 1943. Mogę ci powiedzieć, co teraz myślę, czuję, mogę Ci powiedzieć, jak bardzo upadłem, ale Ty przecież wiesz najlepiej, że nienawidzę bezsilności, męczy mnie pustka w sercu, brak spokoju ducha… Człowiek wydaje mi się bardziej obcy niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzka rzeź zapukała niczym nieznajomy do drzwi, a wszystko wydaje się jak powietrze po burzy, które trwało chwilę, było ulotne, kruche, niezauważalne, nic niewarte. Wszystko dobrze zaplanowałeś, nawet pogoda przypomina dziś piekło, jest gorąco i nie mam czym oddychać. Na oczach świata – mojego świata, zaczął się bal, niczego już nie słyszę oprócz świstu kul nad głową i przeraźliwych krzyków. Banderowcy mordują każdego, cała nasza kolonia ucieka, ratuje się ten, kto może, my również rozbiegliśmy się we wszystkie możliwe strony: ja, moja mama, mój ojciec, siostry i bracia, cała rodzina. Wokół widzę palące się domy. Krzyk ludzi biegnących w tym samym kierunku co my jest naprawdę przerażający. Brawo. Cały czas staram się trzymać w pobliżu najbliższych, lecz wydaje się to coraz trudniejsze, lęk paraliżuje mi całe ciało. Nie słyszę głosu mojej mamy, nie widzę ojca, nie wiem, gdzie jest moje rodzeństwo. Zmęczony staram się odnaleźć ich w tłumie zdezorientowanych ludzi, lecz na przeszkodzie stanął mi wielki kamień, o który się potknąłem, upadłem na twarz. Męcząc płuca kilkoma głębszymi wdechami, ostatkiem sił doczołgałem się na pole kukurydzy – moje schronienie. Nie widzę już nikogo z nich, zrobiło się zupełnie ciemno. Dochodzi do mnie teraz, że coś tak niedoskonałego jak kamień może okazać się czymś doskonałym – w końcu kamień nie ma wad, oceniamy go jako bezużyteczny i niepotrzebny przedmiot. Cóż, pozory mylą, potknąłem się o tak nieznaczącą rzecz, która najprawdopodobniej przedłużyła moje życie, nigdy się nie dowiem, co mogło czekać na mnie 10 metrów dalej. Jak już jesteśmy sami, to może powiedz mi, po co to wszystko? Do kogo mam mieć pretensje jak nie do Ciebie? Coraz częściej zastanawiam się, po co w ogóle stworzyłeś oczy. Nie chodzi tutaj o brak szacunku, jestem zwyczajnie zdziwiony. Teraz, kiedy moja rodzina walczy o życie, słowa są wszystkim, co mam. Szczerze mówiąc, to chciałbym być taki jak Ty – łatwo rozbawiony. Urządziłeś tutaj piękną maskaradę, szkoda tylko, że zamiast pięknych kostiumów nosimy mundury, a nasze maski to pozorowanie tego, że wszystko jest w porządku. Jedni wyśmienicie bawią się, podpalając domy, drudzy urządzając rzeź niewiniątek, jak na to wpadłeś? Mi osobiście przypomina to trochę połączenie zabawy w chowanego z berkiem. Wiem, że nigdy nie byłem najlepszym z synów, ale czuję, że marnuje czas, który mi dałeś, na bezsensownej zabawie, w której wcale nie chcę brać udziału. Mam wrażenie, że mogę latać pełen nadziei, a świat i tak wyśmieje moje skrzydła. Jestem piekielnie wystraszony. Nie wiem, gdzie są moi rodzice. W każdej chwili ktoś może przyjść i po prostu mnie zabić. Jednak wspólnie spędzimy życie, więc dlaczego stajesz przede mną i na mnie plujesz? Wiem, że nie mówię tego, co chcesz, ale może wyjaśnisz mi, co ta żałosna maskarada za sobą niesie. Próbuję się pożegnać, przeciwstawić i zaprzeczyć (czego naprawdę się boję) – rzecz jasna umieram.
Puffs
Dominika Kwaśniewska