X Konkurs Literacki pt. “Rozłąka” (2021)

Marzycielka – Karolina Gaca

“Rozłąka”

Zbłądziłam.

Pozwoliłam, aby wszystko zaczęło się sypać. Choć dostrzegałam Twoje wady, nie robiłam nic, aby je zlikwidować. Mój głos, przekazywany przez nielicznych, zdolnych dostrzeżenia końca Twojej drogi, był skutecznie tłumiony wzgardą większości, która nie widziała, jak powoli doprowadza do naszego upadku.

A przecież było tak pięknie. Byliśmy dumni, silni i potężni. Posiadaliśmy coś, czego nie było w żadnym innym kraju na świecie. Naszą gościnność sławiono na zagranicznych dworach, opiewano bogactwa charakteru i długoletniej tradycji, którą wspólnie respektowaliśmy. Nasza historia i obyczaje były wyjątkowe. Och, doskonale pamiętam wszystkie wystawne bale na zamku królewskim, gdzie setki barwnych sukien wirowało na parkiecie, serdeczny śmiech i opowieści niejednokrotnie powodujące drżenie serca. Pamiętam długie polowania rozpoczynane mszą, gdy konno przemierzaliśmy długowieczne bory, pędząc za zlęknioną ujadaniem psów zwierzyną, a upolowawszy ją, zasiadaliśmy do biesiady, pijąc zdrowie wszystkich łowczych. Wspólnie zażywaliśmy tabakę, któremu zawsze towarzyszyły opowieści jednoczące społeczność. Pamiętam też tego pięknego poloneza, pełnego gracji i dostojeństwa, tańczonego przed uroczystościami. To były czasy naszego rozkwitu. Nie rozumiem, dlaczego to zaprzepaściłeś. Niczego przecież Ci nie brakowało. Lasy obfitowały w jeżyny i zwierzynę łowną, drzewa w sadach uginały się pod ciężarem soczystych owoców, a pola każdego roku bogato złociły się pszenicą. Wtedy z radością obserwowałam, jak jesteście sobie braćmi, jak w ludowych strojach wesoło gawędzicie, pijąc brazylijską kawę ze świeżą śmietanką. Myślałam, że tak będzie już zawsze.

Myliłam się.

Nie podołałeś oprzeć się zagranicznym wzorcom. Bezradnie patrzyłam, jak przejmujesz francuską modę, zatracasz się w jej wpływach, wzgardzając naszą tożsamością, którą wytrwale budowałam razem z Twoimi dziadami i pradziadami. Przez Ciebie stałam się żywym trupem, trawionym przez chorobę. Zdrajcy boleśnie kąsali me wycieńczone ciało. Zniewolono mnie i zakuto w żelazne kajdany na wiele długich lat. Moja niewola była ich winą, ale to Ty przez lata mnie trułeś, nie mogąc zmienić swojej mentalności. Brakowało mi sił, a Tobie determinacji, dlatego każde powstanie kończyło się klęską. Zmusiłeś mnie, abym opierała się o inne państwa, tracąc swoją suwerenność. Ciebie przez wiele lat trawiło poczucie winy, a mnie palił ból serca, bo nie potrafiłeś rozliczyć się ze swoją przeszłością i wciąż tkwiłeś w tym, co stare, zamiast zwrócić się ku przyszłości.

A potem wyjechałeś. Tułałeś się po świecie razem z setkami Tobie podobnych. Z utęsknieniem czekałam na dzień naszego ponownego spotkania. Czułam, że myślałeś o mnie i tęskniłeś równie mocno, jak ja tęskniłam. Jednak nie dane nam było się spotkać. Dokonałeś żywota na emigracji. Pocieszyć Cię mogę, że po pewnym czasie stałam się na powrót wolna.

Walczyłam.

Byłam z Tobą. Stałam na linii ognia ramię w ramię. Serce biło mi w piersi równie oszalale, oddech zamierał, kiedy słyszałam huk wystrzałów, które wprawiały powietrze w drżenie. Razem z Tobą wyciągałam broń i krzyczałam, atakując nieprzyjaciela, który nas najechał. Znałam Twojego ojca i dziada. Byłeś do nich podobny z wyglądu, lecz Twoje wnętrze było zupełnie inne. Ty znałeś wartość wolności. Czciłeś mnie jako swą matkę, ojczyznę. Twoja mentalność była inna. Pomagałeś mi stanąć na nogi i odbudować dawną potęgę, choć mieliśmy na to niewiele czasu. Byłeś szczególnie bliski memu sercu. Dlatego nie wahałam się długo i razem z Tobą ruszyłam w bój. Wiem, że robiłeś wszystko, aby mnie ochronić. Widziałam jak dzielnie walczyłeś, sprzeciwiając się straszliwej sile naszego przeciwnika. Jednak kiedy ze Wschodu uderzyła w nas pięść carska, nie daliśmy rady. Nigdy Cię za to nie winiłam. Razem z Tobą biegłam gęstym borem, kurczowo przyciskając broń do piersi, ratując życie. Razem z Tobą boleśnie patrzyłam, jak okrywa nas czerwona płachta krwi, którą przelał nasz nieprzyjaciel, aby zdobyć nasze tereny.

Milczałam.

Kiedy owijano moje ciało kolejnym łańcuchem, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Kiedy ściskano moje więzy tak mocno, że brakowało mi tchu, z moich ust nie wydobyło się nawet westchnięcie. Nie byłam w stanie opisać mego bólu. Potrafiłam tylko patrzeć razem z Tobą, jak świat, który znaliśmy, pogrąża się w chaosie i bezprawiu. Jak ludzie, którzy niegdyś uśmiechali się do nas serdecznie, teraz mierzą nas spojrzeniami pełnymi podejrzliwości. Jak Ci, którzy mnie spętali, patrzą na nas pełni wzgardy i okrucieństwa. Policzkowali mnie i bili. Miałam piękne imię, naznaczone wiekami doświadczenia i tradycji. W miesiąc je straciłam.

Roniłam łzy.

Razem z Tobą drżałam, kiedy porywano osoby obok nas. Kiedy ich bito i wyszydzano. Nie potrafiłam stłumić szlochu, kiedy usłyszałam, co się z nimi następnie działo. Będąc cały czas przy Tobie, wznosiłam modły, aby nie spotkało to nikogo z naszej familii. Z rozpaczą patrzyłam na stawiane mury i słyszałam huk wystrzałów kładący kres kolejnym niewinnym żywotom. Mogłam tylko patrzeć i łkać bezradnie, jak kolejni tracili życie z powodu bestialstwa naszych oprawców.

Wyłam.

Kiedy Cię zabierano, rozpaczliwie trzymałam Twoją dłoń. Kiedy Cię siłą wyprowadzano z własnego domu późną nocą, Ciebie i wielu innych, mój krzyk rozbrzmiewał na ulicach, mieszając się między lamenty rozdzielanych rodzin. Poszłam za Tobą. Byliśmy przecież jednością. Tkwiłam w Twoim sercu, albowiem byłam Twoją ojczyzną, a ty byłeś Polakiem, moim dzieckiem. Nigdy Cię nie opuściłam. Razem z Tobą przywdziałam więzienne odzienie w zimną noc, spuszczałam wzrok, patrząc na umęczonych katorżników, których ciała zaścielały nasiąkłą krwią i potem ziemię, i pracowałam ponad siły od świtu do nocy. Razem z Tobą przyjmowałam baty i płakałam, kiedy skazywano naszych druhów na okrutną śmierć.

Tęskniłam.

Odszedłeś pewnej nocy. Nadal we mnie wierzyłeś, lecz to uczucie zostało stłumione wolą przetrwania. Tylko cudem Tobie i kilku innym udało się uciec. Poszłam tam za Tobą. Razem wędrowaliśmy, razem przymieraliśmy głodem, traciliśmy towarzyszy podróży i lękaliśmy się o nasze życie. Razem uciekaliśmy przez pokryte śniegiem równiny, modląc się, aby nie odnalazł nas pościg, bądź nie dosięgły nas kły drapieżników. W końcu tylko dzięki ruchowi oporu udało nam się zdobyć nowe dokumenty. Ty zacząłeś nową pracę za dnia, a nocą uczestniczyłeś w tajnych spotkaniach. Wiedziałeś, że groziło to śmiercią. A mimo to razem ze mną wspominałeś dawne czasy i tęskniłeś do nich, nucąc cicho polskie piosenki. N a s z e piosenki.

Czekałam.

Pewnego dnia straciłeś nadzieję. Wyjechałeś i pozostawiłeś mnie samą. Było to dokładnie siedem dni po odkryciu miejsca tajnych spotkań i brutalnym morderstwie naszych pobratymców. Ty jeden zdołałeś ocaleć. Widziałam, jak pewnego wieczoru po prostu się spakowałeś i odszedłeś w nieznane, korzystając z kilku dawnych znajomości. Osiadłeś za oceanem. Dzieliły nas tysiące kilometrów. Cierpliwie czekałam na Twój powrót, wciąż wierząc, że kiedyś to uczynisz.

Trwałam.

Inaczej nie mogłam tego nazwać. Pamiętam krzyki rozrywające serce na kawałki. Płacz dzieci. Huki wystrzałów. Ogień trawiący likwidowane getta. Przerażenie w oczach ludzi, patrzących na to, co się dzieje za murem i odmawiających kolejne cząstki różańca. Bolesne zawodzenia przepełnione bólem. Swąd palonych ciał, pożogę… to było przerażające. Do końca swego istnienia będę wspominać krew spływającą leniwą stróżką po skroniach zabitych tworzącą kałuże przy ich wykrzywionych bólem i lękiem twarzach.

Buntowałam się.

Razem z innymi w końcu powiedziałam: “dość”. Pora zerwać kajdany i złamać bat. My byliśmy odpowiedzialni za nasz los i za naszą przyszłość. I nie mieliśmy zamiaru pozwolić, aby nasze życie tak wyglądało. Dlatego razem z innymi, późnymi nocami w izbach oświetlonych tylko blaskiem świec, debatowałam na temat planu powstania. Gromadziłam materiały, snułam plany. Z rosnącą nadzieją patrzyłam, jak młodzi coraz bardziej angażują się w nasze działania. Wierzyłam, że nam się uda.

Nigdy nie żałowałam.

Nasz zryw był niespodziewany, lecz spotkał się z agresją. Choć początkowo wygrywaliśmy, po pewnym czasie zaczęło brakować nam zapasów i broni. Razem z Wami biegłam pomiędzy gruzami naszego ukochanego miasta, Warszawy, niosąc tajne wiadomości dla dowódców i starając się uniknąć kul. Razem z Wami kryłam się za ruinami budynków. Huk bomb. Krzyki umierających. Pisk w uszach. Żar płomieni. Ciała walczących zaścielające ulice. Wycie syren. Strzały. Lamenty. Wzrok jedynego ocalałego człowieka, którego włosy przy skroniach zlepione były potem, a odzienie brudne od pyłu unoszącego się z gruzów budynku, który jeszcze chwilę temu był jego domem. Lśniące kolby karabinów. Drżenie czarnej od ziemi i zaschłej krwi dłoni. Gryzący dym unoszący się nad miastem, widziany z daleka i wdzierający się podstępnie do płuc, odbierający dech. Dźwięk silników samolotów, zrzucających kolejne bomby. Krzyki konających rannych, dokonujących żywota w obskurnych szpitalach. Bitewny pył. Ciała młodych przykryte płótnami, którzy przecież mieli przed sobą całe życie… Biało-czerwone opaski założone na ich ramionach. Odwaga. Desperacja. Strach. Ból. Wiara. Strata…Nawet Śmierć przechadzała się pomiędzy poległymi, zimna i milcząca, choć kosa w jej kościstych dłoniach drżała niezauważalnie, jakby i Ona ubolewała nad losem powstańców. Jednak ani razu żadne z nas nie powiedziało, że żałuje tego, co się stało, że żałuje walki.

Leczyłam rany.

Byłam z tymi, którym cudem udało się przetrwać. Stałam pośrodku miasta zrównanego z powierzchnią ziemi i krzyczałam głosem pełnym żalu i smutku. Szukałam ocalałych. Razem z nimi starałam się ratować to, co pozostało. Jednak kiedy nadszedł domniemany ratunek, tak naprawdę moje więzy zmieniły tylko dzierżącą je osobę. Minęło wiele lat, nim zdołałam się tak naprawdę z nich oswobodzić. Rany się zabliźniły, lecz pamięć była żywa, zupełnie jakby wszystko miało miejsce wczoraj, a nie kilkadziesiąt lat wcześniej.

Wypatrywałam.

Pośród wracających na łono ojczyzny bohaterów, szukałam Twego oblicza. Nie zapomniałam ani o Tobie, ani o żadnym innym zmuszonym niegdyś odejść. Czekałam na Was. Chciałam powitać Was z rozpostartymi ramionami. Pamiętałam twarze każdego swego syna i każdej córki, którzy narodzili się na moim łonie.

Podniosłam się.

Uczyniłam to, choć było niebywale trudne. Jednak mając Wasze wsparcie, podołałam temu zadaniu. Obiecałam sobie, że już nigdy nie dopuszczę, aby historia zatoczyła koło. Zrobię wszystko, aby już nigdy nie musieć przeżywać czegoś podobnego.

Wreszcie Cię spotkałam.

Byłeś już stary. Zmarszczki pokryły Twoją twarz. Chodziłeś o lasce, obdarowując przechodniów skinieniem głowy i bezzębnym uśmiechem. Ale Twoje oczy odzyskały dawny blask, co najbardziej radowało moje serce. Otoczyłam Cię ramionami, a Ty ze wzruszenia zapłakałeś, wspominając swoją tułaczkę. Czułam, że miałeś swój udział w odzyskaniu naszej wolności. Choć nie walczyłeś w bezpośrednich starciach, to za granicą robiłeś wszystko, aby uzyskać wsparcie i ratować nas w potrzebie. Byłam z Ciebie dumna. Kochałam Cię tak, jak wszystkie moje dzieci.

To były dla nas trudne lata. Lata bólu, cierpienia i walki o przetrwanie. Ale przede wszystkim lata naszej rozłąki. Cieszyłam się, że to był wreszcie koniec. Patrzyłam w przyszłość z nową nadzieją. Nadzieją, że każde jutro będzie coraz lepsze.

Imponderabilia – Maja Masłowska

„Rozłąka”

Była jak anioł, teraz z nimi tańczy.

Była jak światło, teraz z nim rozmawia.

Była jak energia, teraz nią jest.

Była jak tajemnica, teraz w niej żyje.

Była jak marzenie, teraz jej się spełniło.

Była jak wolność, teraz ją czuję.

Była jak gwiazda, teraz na mnie patrzy.

Była jak lekarstwo, którego potrzebuję…

Marie – Martyna Chrut

Warszawa, 15 października 2055 r.

Mój Ukochany!

Minęło sporo czasu, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, jednak nadal czuję, jakby to było wczoraj. Nadal pamiętam, jak opierałeś się, czekając na mnie ze swoim łobuzerskim uśmiechem oraz iskierkami w oczach, przez co niektóre dziewczyny miały ochotę piszczeć na Twój widok. Do tej pory nie rozumiem, co w Tobie widziały. Pewnie gdybyś teraz to przeczytał, przewróciłbyś oczami i pokręcił głową. Przecież wiesz, że lubiłam się z Tobą przekomarzać. To było nasze ulubione zajęcie. To będzie mój ostatni list, który do Ciebie piszę. Trochę dziwnie się z tym czuję. Odkąd siedzę przed kartką, do moich oczu cisną się łzy. Nie mogę sobie z tym poradzić. Próbuję być silna.

Muszę przyznać, że tęsknię za Tobą. Gdy zamykam oczy, widzę Ciebie przed sobą, jednak kiedy wyciągam w Twoją stronę dłoń, znikasz, a wspomnienia zamieniają się w pył. Jeszcze nie tak dawno trzymałeś moją dłoń, od czasu do czasu całując jej grzbiet. Nadal czuję twój dotyk oraz aksamitne usta na moich paliczkach. Zawsze, kiedy składałeś tam delikatne całusy, czułam się nieswojo i robiłam się czerwona, ponieważ onieśmielałeś mnie w ten sposób. Nasi znajomi uważali to za staromodne, jednak Ty zawsze wzruszałeś ramionami i po raz kolejny całowałeś mnie w dłoń. Nie przejmowałeś się ich zdaniem. Od zawsze robiłeś to, na co miałeś ochotę i nie przejmowałeś się zdaniem innych. To zawsze w Tobie mi imponowało. Często budzę się wcześnie rano. To przez to, że codziennie chodziliśmy o ósmej rano do Twojej babci na kawę zbożową. Szliśmy przez tę samą małą ścieżkę, a nasze buty toczyły walkę z poranną rosą, którą zawsze przegrywały. Promienie słońca ogrzewały nasze zaspane oraz zmęczone twarze, a ptaki przez całą naszą podróż śpiewały nam nową piosenkę ze swojego repertuaru.

Chciałabym móc Ciebie przytulić. Wtulić się w Twoje szerokie ramiona i poczuć, że będzie wszystko dobrze. Kiedy unosiłam głowę, by spojrzeć w Twoje oczy, zawsze całowałeś mnie w czoło, szepcząc mi czułe słowa. Brakuje mi Ciebie. Jestem zagubiona w tym świecie. Stał się jeszcze bardziej paskudny i zniszczony. Wszędzie panuje zawiść, każdy patrzy na siebie wilkiem i nie dam rady dłużej być tutaj bez Ciebie.

Miałam być dla Ciebie silna. Nie poddawać się i iść naprzód. Obiecałam, że będę mieć męża i urocze dzieci. Muszę jednak Cię zawieść. Nic z tych rzeczy się nie wydarzy. Bez Ciebie jestem za słaba. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Powoli robi mi się zimno. Niedługo już się spotkamy i będziemy ze sobą na zawsze i po wsze czasy. Teraz będzie już tylko dobrze. Idę do Ciebie.

Twoja Carmen